Przez białą zasłonkę okrywającą duże okno, do
niewielkiego, lecz przytulnego pokoju, wkradły się promienie słońca. Oświetliły
zielono-białe ściany obwieszone rysunkami i szkicami, ciemną podłogę przykrytą
beżowo-różowym dywanem z czarnym wzorem, jasne biurko ukryte pod stertą kartek
i przyborów plastycznych, drewnianą komodę, na której również walało się kilka
prac, zapełnioną po brzegi półkę na książki, mały stolik nocny, stojące na nim
szklankę z wodą i budzik oraz nieduże łóżko z poduszkami i kołdrą obitymi w
szarą pościel w białe kropki.
Później ciszę poranka zakłócił nieznośny dźwięk budzika,
który śmiał wyrwać mnie ze snu. Zmarszczyłam brwi i mruknęłam coś pod nosem,
słysząc nieprzyjemne brzęczenie. Mając wciąż zamknięte oczy powoli uniosłam
głowę z poduszki. Uchyliłam jedną powiekę i gdy spostrzegłam męczące mnie
urządzenie, zrzuciłam je jednym ruchem dłoni na podłogę, ale jak na złość
budzik dalej działał.
Westchnęłam ciężko i niechętnie opuściłam posłanie.
Wstając podniosłam zegarek z ziemi, wyłączyłam go i odstawiłam na stolik.
Przeciągnęłam się i skierowałam swe kroki do łazienki. Przemyłam twarz,
potrząsnęłam głową na rozbudzenie i spojrzałam w lustro.
Z odbicia patrzyła na mnie młoda dziewczyna o typowo
azjatyckich rysach, o bladej cerze, trójkątnej twarzy, z małym prostym nosem i
delikatnymi ustami. Patrzyła na mnie dziewczyna o krótkich, naturalnie jasnych
włosach. Patrzyła dziewczyna o dużych, skośnych oczach w kolorze pochmurnego
nieba i wiosennego lasu. Szaro-zielone z brązowymi przebłyskami. Oczy, które od
zawsze tak wyglądały. Oczy, które nie powinny tak wyglądać. To nie są oczy
Japonki, którą podobno jestem.
Westchnęłam i odwróciłam wzrok od lustra. Tak wiele razy
zastanawiałam się czemu tak wyglądam i dalej nie znałam odpowiedzi. Mój wygląd
naprawdę mnie nurtował. To nie było naturalne. Wschodni Azjaci nie mają szarych
oczu, nie mają rudych włosów. Ale ludzie nie widzieli w tym nic dziwnego, bo
uważali, że się po prostu farbuję i noszę soczewki. W Korei to normalne.
Ponownie westchnęłam i wyszłam z łazienki. Skierowałam
się do kuchni. Przechodząc koło ściany ze zdjęciami zatrzymałam się przy jednym
z nich. Były na nim dwie osoby. Mała Japonka o jasnych włosach tuląca dojrzałą
Koreankę o ciepłym uśmiechu i pięknych oczach. Poczułam nieprzyjemne ukłucie w
sercu, a moje oczy automatycznie stały się mokre. Chociaż to już ponad rok, to
wciąż patrzenie na jej zdjęcia powoduje u mnie płacz i przypomina o jej
śmierci.
Ciocia Han zajmowała się mną odkąd tylko pamiętam. Była
bardzo ważną personą w Korei i nie tylko. Głównie dlatego, że była córką
słynnego biznesmena, ale także jako niezła aktorka, która grała w kilku
filmach. Po śmierci swojego ojca przejęła firmę i olbrzymi spadek. Przez kilka
lat ciężko pracowała i prowadziła ją bardzo dobrze, ale potem zdecydowała się
sprzedać rodzinną firmę i skupić się na aktorstwie, jednak tam też nie
utrzymała się długo, chociaż reżyserzy wręcz bili się o nią. Zrezygnowała z
powodów osobistych.
Nigdy nie powiedziała mi, dlaczego.
Wiem tylko, że przez jakiś czas miała depresję. Potem w
jej życiu pojawiłam się ja. O tym, jak się u niej znalazłam też mi nie
powiedziała. Gdy pytałam, zbywała mnie odpowiedziami, że skoro nie miała ani
męża, ani dzieci, a jej rodzina nie utrzymuje z nią kontaktów (bo nie chce im
pożyczać pieniędzy, których oni nie mieli zamiaru oddawać) to w jej samotnym
życiu potrzebna była jakaś osoba, która by ją kochała, i którą ona mogłaby
kochać. Czemu to akurat ja? Tego nigdy się nie dowiedziałam.
Pewnie nawet gdyby nie zachorowała, nie miałaby zamiaru
mi powiedzieć, ale pragnę się trzymać myśli, że po prostu nie zdążyła tego
zrobić. Niestety, rak płuc to paskudna rzecz. Dowiedziałyśmy się o nowotworze
gdy byłam na drugim roku studiów plastycznych. Ciocia miała wtedy pięćdziesiąt
siedem lat. Okazało się, że zostało jej ledwo trzy miesiące życia.
Ciocia powiedziała, że nie chce spędzić ostatnich dni w
szpitalu i zrezygnowała z leczenia, które i tak byłoby bezskuteczne. Ten czas
spędziła ze mną. Wykorzystałyśmy ostatnie chwile jej życia bardzo owocnie. Nie
robiłyśmy jakiś niezwykłych rzeczy, po prostu byłyśmy razem. Razem rozmawiałyśmy,
razem śpiewałyśmy, razem oglądałyśmy filmy, razem czytałyśmy. Najbardziej
utkwił mi w pamięci obraz mnie rysującej coś i przyglądającej się mnie cioci,
głaszczącej mnie przy tym po głowie. Zanim odeszła z tego świata, sporządziła
też testament, w którym cały jej majątek przekazała mnie.
Umarła w grudniu. Tydzień przed moimi urodzinami.
Zamknęłam szybko oczy i potrząsnęłam gwałtownie głową. Nie chcę, nie będę płakać.. -
napomniałam się w myślach. Wzięłam głęboki oddech, powoli uniosłam powieki i
cała drżąc poszłam zrobić sobie śniadanie. Pomimo wielkich trudności udało mi
się przełknąć miskę płatków z jogurtem i wypić herbatę. Włożyłam naczynia do
zmywarki, umyłam zęby i poszłam się przebrać. Włożyłam białą koszulę i czarne
spodnie, włosy do ramion spięłam w niewielkiego kucyka. Szybkim krokiem
przeszłam do jasnego przedpokoju. Założyłam brązowe kozaki, beżowy płaszcz,
owinęłam szyję czerwonym szalikiem i wzięłam do ręki czarną torebkę.
Wkroczyłam na skąpany w zimnym świetle lamp korytarz w
różnych odcieniach szarości, za moimi plecami rozległ się cichy huk zamykanych
drzwi. Weszłam do windy i wcisnęłam guzik. Po około minucie stania w niemal
całkowitej ciszy rozległ się krótki melodyjny dźwięk i drzwi windy
bezszelestnie rozsunęły się na boki, bym mogła wyjść na parter. Mijając
ochroniarza skinęłam mu głową na powitanie i opuściłam apartamentowiec, w
którym mieszkałam już od trzech lat.
Szybkim krokiem szłam przez głośne i zapełnione ulice
Seulu. Zmarszczyłam nos, patrząc na zalegający wszędzie śnieg. Chociaż
kochałam zimę, miałam nadzieję, że tegoroczny styczeń nie będzie tak mroźny,
jak poprzedni. Niestety, przeliczyłam się. Idąc przed siebie mijałam mnóstwo
ludzi: turyści, studenci i dzieci cieszący się z niedzielnego przedpołudnia,
ludzie spieszący się do pracy i ci, którzy z niej wracali. Wszyscy mijali mnie
nie zaszczycając nawet jednym spojrzeniem. Dla nich nie istniałam, byłam po
prostu jedną z wielu.
Po kilkudziesięciu minutach dotarłam do niewielkiej
kawiarenki. Przystanęłam przy drzwiach, wzięłam głęboki oddech i przywołałam na
twarz delikatny uśmiech, odtrącając ponure myśli na drugi plan. Po chwili już
znajdowałam się w środku. Uderzyło mnie przyjemne ciepło i nieziemski zapach
parzonej kawy. Mijając nielicznych gości udałam się na zaplecze, gdzie
przywitała mnie moja szefowa.
- Ach, Yukihana, już jesteś? - zawołała zza kartonu z
zapasami kawy. - Przecież masz zmianę od jedenastej.
Wyprostowała się i zdmuchując ciemną grzywkę z naznaczonym
kilkoma zmarszczkami czoła przyjrzała mi się uważnie. Bystre oczy lustrowały
mnie od czubka głowy po koniuszki butów. Mimo tego, że pracuję w Angels Wings Cafe od prawie roku, to
pani Kim zawsze wykonywała tą czynność, gdy stawiałam się w pracy. Obdarzyłam
ją ciepłym uśmiechem i powiesiłam ściągnięty wcześniej płaszcz na wieszak.
- Wiem, szefowo. Ale u mnie w domu jest tak nudno, że nie
mogłam tam już wytrzymać. A tutaj..? Tutaj jest lepiej, niż gdziekolwiek indziej!
- odezwałam się, pilnując, by mój głos brzmiał wesoło, po czym sięgnęłam po
czarna zapaskę kelnerską.
- Ta, jasne. - zakpiła właścicielka kawiarni, sprawdzając
kolejne kartony. - Jak możesz się nudzić w domu, skoro prawie zawsze masz coś
do roboty? Przecież ciągle siedzisz i rysujesz, malujesz czy co tam jeszcze
robisz. I ty się niby nudzisz? Pff...! To ja w domu nie mam nic do roboty,
dlatego otworzyłam własny biznes. Żeby się nie nudzić.
- Tak, tak, wiem,
szefowo. Ciągle o tym mówisz. - zaśmiałam się, poprawiając rudą grzywkę.
Kobieta w błękitnej koszuli, roboczych spodniach i czarnym fartuchu przystanęła
na chwilę i spiorunowała mnie wzrokiem, ale po chwili uśmiechnęła się ciepło.
- No dobra, widzę, że nie chcesz mi powiedzieć, że źle
się czujesz sama w domu i nie możesz tego znieść.
Spojrzałam na nią zdziwiona, czując nieprzyjemne ukłucie
w brzuchu. Wiedziałam, że ta Koreanka z ciekawskim spojrzeniem i łagodnymi
rysami twarzy ma głowę na karku, ale nie sądziłam, że tak szybko zorientuje się
o co chodzi.
- No już. - powiedziała, machając ręką w stronę drzwi. -
Koniec przerwy. Yunji już od godziny obsługuje klientów, pomóż jej. - ponagliła
mnie, mrugając przy tym porozumiewawczo okiem. Odetchnęłam z ulgą. Byłam jej
wdzięczna, że nie drążyła tematu i pozwoliła mi wcześniej zacząć pracę. Dzięki
niej mogłam chociaż na chwilę zapomnieć o tym, jak bardzo samotność jest
uciążliwa.
~~*~~
Chłodny wiatr przywiał ze sobą kolejne płatki śniegu.
Biały puch wirował nad ulicami wielkiego miasta, nad głowami ludzi, osadzał się
na wszelkich możliwych powierzchniach pięknie przyozdabiając otoczenie.
Mężczyzna stojący na dachu drgnął. Nie z powodu kolejnego
mroźnego powiewu, tacy jak on nie byli wrażliwi na zimno czy ciepło - choć
także je odczuwali. Drgnął, bo poczuł coś. To trwało nie dłużej niż sekundę,
ale wystarczyło, by wzbudzić obawy. Niepokojąca fala Energii przeszyła jego
ciało, budząc w nim instynkty łowieckie. Wyostrzone spojrzenie czarnych oczu
padło na potencjalne źródło owej Energii. W oknie małej kawiarenki przy dość
ruchliwej uliczce mignęła miedzianowłosa dziewczyna, kelnerka sądząc po ubiorze.
Jasnowłosy zmarszczył prosty, ostro zakończony nos i
spróbował ponownie wyłapać ten niepokojący impuls, lecz na marne. Spojrzał na
swojego towarzysza, siedzącego obok niego na kamiennym kominie.
- Czy...? - zaczął blondyn o surowych germańskich rysach,
ale ciemnowłosy mu przerwał, zanim ten zdążył skończyć pytanie.
- Tak, ja też to poczułem. - rzekł spokojnie, wlepiając
swoje niesamowicie zielone oczy w stojącego przy nim chłopaka. Wyższy wzdrygnął
się pod wpływem tego wzroku i brzmienia jego głosu. Był tak nienaturalnie
spokojny, że aż przerażający. Przez chwilę w ciszy słuchali wycia wiatru.
- Ale... Przecież tylko Czyści roztaczają wokół siebie
taką Energię... - zaczął niepewnie, patrząc na starszego. Nie wierzył w to, że
ten niski, chudy anioł urodził się cały wiek przed nim, jego delikatne rysy
twarzy i zaokrąglone policzki nadawały mu tak dziecinny i niewinny wygląd... Ale
w szmaragdowych oczach czaiło się coś okrutnego, tajemnica, której nikt nie
miał zamiaru odkrywać. Blondyn nie lubił go. Cholernie nie lubił, ale szanował. Nie z
wrodzonej grzeczności (której zresztą nie posiadał). Ze strachu. Po chwili milczenia
dodał. - Czy to w ogóle możliwe?
- Prawdopodobne. - skinął głową jego towarzysz, nie
patrząc już na niego. Spojrzenie zielonych oczu wbiło się jasnowłosą kelnerkę,
która właśnie podawała jakiemuś klientowi kawę.
- Ale... To nie może być to.. - odparł drugi, z niedowierzaniem kręcąc głową i krzyżując
ręce na torsie. - Przecież tego już
nie ma. Nie żyje. Zniknęło.
- Nie zniknęło. Zaginęło. - poprawił go brunet. - To
znaczy, że może wciąż żyć.
Chłopak niespodziewanie się zdenerwował. Jego twarz
wykrzywił groźny wyraz, a oczy niebezpiecznie zalśniły. W jednej chwili
zacisnął dłonie w pięści.
- Sugerujesz, że on
nie wypełnił zadania? - warknął w stronę starszego.
- Tak. - odparł bez zbędnych ceregieli, rozwścieczając
tym towarzysza.
- Jak śmiesz...!
- Nie ufam mu. - uciął krótko, wciąż wiercąc wzrokiem
dziewczynę.
- Ale... - zaczął protestować, ale pod wpływem
bezlitośnie zimnego spojrzenia zielonych oczu zamilkł, czując w sercu nieznośne
ukłucie strachu.
- Nie martw się. - powiedział dziwnie spokojnie brunet. -
Jeśli rzeczywiście mamy do czynienia z tym,
to on już nie popełni drugi raz tego
samego błędu. Tym razem dopilnujemy by unicestwił to, co nie miało prawa się
narodzić.
Niepocieszony z jego wypowiedzi blondyn spiorunował go
wzrokiem, ale nie śmiał się sprzeciwić. Z grobową miną patrzył, jak zielonooki wstaje,
przeciąga się, rozpościera śnieżnobiałe skrzydła i wzbija się w powietrze.
Anioł westchnął i podążył za towarzyszem, zostawiając w dole pusty zaśnieżony
dach.
Gdy dwie niewielkie czarne sylwetki w końcu zniknęły z
pola widzenia, jakby znikąd zmaterializował się chłopak. Spojrzał w górę
upewniając się, że nieprzyjaciele już nie wyczują jego obecności. Zirytowany
prychnął i w myślach posłał za nimi wiązankę przekleństw. Jego spojrzenie
złagodniało, gdy przeniósł wzrok na rudowłosą kelnerkę.
- Nareszcie... - szepnął, podchodząc do krawędzi. Chłodny
wiatr zatargał jego ciałem, zmierzwił ciemne włosy. Chłopak westchnął i
rozpostarł czarne skrzydła. Wzbijając się w powietrze zaczął się rozmywać, po
chwili całkowicie znikając.
~~*~~
- Nie, nie, nie! One naprawdę istnieją! - idąc przez
pusty korytarz usłyszałam rozgniewany dziewczęcy krzyk. Wszystkie zajęcia już
się skończyły, więc uniwersytet był pusty, ale nie zaskoczył mnie ten krzyk. Miałam
się z kimś spotkać, widocznie już na mnie czekały.
- Ta, jasne. A ja jestem jednym z nich, wiesz? -
odpowiedziało jej sarkastyczne prychnięcie drugiej dziewczyny. Wychodząc zza
zakrętu moim oczom ukazały się dwie studentki, jedna brązowowłosa i niewiele
wyższa ode mnie, druga bardzo wysoka o kruczoczarnych włosach. Stały pod
szafkami w środkowej części korytarza i sprzeczały się ze sobą.
Mimowolnie uśmiechnęłam się pod nosem. Emi i Mika zawsze
lubiły się ze sobą droczyć. Głównie to ta starsza lubuje się w przyjaznym (lub
nie) dokuczaniu innym. Powoli i cicho szłam w ich stronę przysłuchując się ich
małej kłótni.
- Ty? No wiesz?! - obruszyła się młodsza i z oburzeniem
skrzyżowała ręce na błękitnym sweterku, przybierając uroczą złą minkę.
- No tak. - odparła sarkastycznie miłośniczka czerni,
kiwając z przekonaniem głową - Jestem aniołem, tylko że aniołem śmierci.
Zabijam wszystko i wszystkich, cokolwiek stanie mi na drodze obracam w perzynę!
Wszystko pożrę! - uśmiechnęła się drapieżnie, co sprawiło, że rzeczywiście
przypominała śmierć.
- Przestań, nie ma czegoś takiego jak anioł śmierci. -
młodsza popatrzyła na nią z politowaniem. - Są anioły czyste i upadłe, czyli
diabły.
- Błagam, próbujesz przekonać ateistkę do aniołów?
Powodzenia.
- Ale one istnieją! - zirytowana Mika tupnęła nogą, a to
oznaczało, że trzeba interweniować
- Yah, przestańcie! - zaśmiałam się podchodząc do nich. -
Jeszcze mi się coś przez waszą kłótnię stanie! Nie zapominajcie, że jestem
kwiatkiem pod ochroną!
Przyjaciółki natychmiast zamilkły odwracając się do mnie.
Natychmiast na ich twarze wstąpił uśmiech i niższa z nich rzuciła się na mnie z
chęcią uduszenia poprzez przytulenie.
- Yuuukiiiiś! - pisnęła radośnie, tuląc się do mnie
mocno. Najstarsza tylko parsknęła śmiechem i rzuciła krótkie "Hej,
Yuki". Kiedy zaczynało mi już brakować tlenu zaczęłam machać rękami,
próbując się uwolnić.
- M-Mika.. Kwiatek pod o-ochroną... - wysapałam z trudem.
Na szczęście Emi postanowiła zainterweniować i łapiąc brunetkę za kołnierz
swetra odciągnęła ją ode mnie.
- Fe, nie ładnie! - skarciła ją niczym swojego Yorkshire
terriera i wciąż trzymając Jieun za sweter z uśmiechem zwróciła się do mnie. -
Tak, tak, pamiętamy. Jesteś naszym małym, delikatnym i łamliwym kwiatuszkiem! -
odparła wesoło, wyciągając drugą rękę by zmierzwić mi włosy, ale uchyliłam się
i trzepnęłam ją.
Shim Yemin/Emily - dwa lata starsza ode mnie wredna,
złośliwa, wybuchowa wywłoka wychowana w USA. Wbrew pozorom bardzo opiekuńcza,
ale i tak nie ważne ile razy powiem jej, żeby czegoś nie robiła to mnie nie
słucha.
- Nom. Jesteś jedynym śnieżnym kwiatem na świecie. -
wtrąciła Jieun. - Musisz być chroniona. Bo wszystkie inne takie kwiatki zostały
wytępione, bo były zbyt denerwujące. - wyszczerzyła się ze złośliwym (i bardzo
uroczym!) błyskiem w ciemnych oczach i podparła się pod boki, zadzierając głowę
do góry.
Kim Jieun, zwana przez nas Miką - niska, drobna, rok
starsza ode mnie dziewczyna o brązowych włosach, dużych błyszczących oczach i
słodkiej twarzy. Duże, bardzo urocze dziecko. Co by nie zrobiła zawsze będzie
wyglądać jak szczeniaczek. Mały złośliwiec. Ona i Emi to jedyne tak bliskie mi
osoby, które zostały mi na świecie. Trzymamy się razem od sześciu lat i jak na
razie nie mamy w planach tego zmieniać
- Ha. Ha. Ha. Bardzo śmieszne, wiesz? - skrzywiłam się z
przekąsem i oparłam o ścianę, jednak po chwili znów się uśmiechałam.
"Yuki no hana" - "Śnieżny kwiat". Tak
mnie nazwano. To z powodu mojego imienia Emi i Mika nagminnie nazywają mnie
Kwiatkiem lub Śnieżynką, mówią że jestem pod ochroną i wymyślają różne historie
o wyginięciu mojego gatunku. W sumie to nie przeszkadza mi to, lubię te
przezwiska, a moje imię uważam za piękne.
- No. To o czym tak głośno dyskutowałyście? - zagadnęłam
ciekawa ich sprzeczki, gdy ubrane już w kurtki i płaszcze opuszczałyśmy uczelnie.
- Mika naczytała się książek o aniołach, demonach i
innych wampirach i świruje. - odparła beztrosko Emi wkładając ręce do kieszeni
czarnej sportowej kurtki.
- Yah! One istnieją! - zdenerwowała się Jieun i uroczo
wydęła okrągłe policzki w oznace niezadowolenia. - Yuki, powiedz jej!
- Ale... - zaczęłam, ale przez śmiech cisnący mi się na
usta nie mogłam dokończyć.
- No proszę!
- Hmm... Nie wiem czy to coś ci da, ale dzisiaj rano
przed moimi drzwiami znalazłam białe pióro. - powiedziałam po chwili namysłu.
Rzeczywiście, gdy wychodziłam z apartamentu na korytarzu na mojej wycieraczce
leżało długie białe pióro, niepodobne do żadnego jakie kiedykolwiek widziałam.
Szczerze mówiąc, zaniepokoiło mnie to, choć nie wiem z jakiego powodu.
- Przestań, pewnie ptak tamtędy przeleciał. - prychnęła
Yemin przewracając oczami.
- Jakim cudem ptak wleciałby na korytarz dziewiątego
piętra apartamentowca w centrum Seulu? - spytałam sarkastycznie i pokręciłam
głową. - Nie, to coś innego.
- A nie mówiłam?! Anioł! - krzyknęła z przekonaniem Mika.
- E tam. Anioł, kaczka, gołąb, kapelusz z piórami - co za
różnica? Nie ma co sobie zawracać głowy kawałkiem ptaka na wycieraczce. -
odparła Emi wzruszając ramionami, zamykając tym samym temat. Nie
protestowałyśmy, przez jakiś czas szłyśmy w ciszy, każda z nas pochłonięta
własnymi myślami. Nagle rozległo się ciche burczenie i dziewczyny momentalnie
obróciły sie w moją stronę i ze zdziwionymi minami wierciły mnie wzrokiem, a ja
z jękiem złapałam się za brzuch. Emi parsknęła śmiechem, jak zawsze gdy komuś
"jeździ po brzuchu" jak to zwykła mówić, a Mika złośliwie (i uroczo!)
uśmiechnęła się.
- No co? Zaspałam i nie zdążyłam zjeść śniadania... -
jęknęłam na myśl o moich płatkach z jogurtem, których nie udało mi się dzisiaj
zjeść. Emily jeszcze chwile się ze mnie śmiała, po czym zmierzwiła mi włosy i
odezwała się.
- No już, nie płacz, Kwiatuszku. Unnie kupi ci coś do
jedzenia. - powiedziała ciepło zaglądając w moje oczy. Spojrzałam na nią z
wdzięcznością i rzuciłam jej sie na szyję.
- Kocham cię, Unnie!
Przez chwilę jeszcze trwałyśmy w tej zabawnej atmosferze,
ale w pewnym momencie poczułam ukłucie w klatce piersiowej, które po chwili
zamieniło się w niewyobrażalny ból. Z jękiem chwyciłam się za ramię
przyjaciółki i przyłożyłam rękę do serca - biło jak oszalałe. Świat zaczął wirować
i ciemnieć, wszelkie odgłosy stały się bardzo odległe. Powoli osunęłam się na
ziemię, miałam wrażenie, że wszystko w moim wnętrzu płonie. Zanim na dobre
straciłam przytomność mój wzrok uchwycił pewien przedmiot, oddalony zaledwie o
kilka kroków przede mną. Sprawił, że i tak już przestraszona zaczęłam bać się
jeszcze bardziej.
Gdy ogarnęła mnie ciemność, wciąż miałam wrażenie, że
widzę je przed sobą.
Długie białe pióro...
~~*~~
Zielonooki z doskonale ukrywaną nieufnością łypnął na
stojącego obok niego jasnowłosego chłopaka o wąskiej, trójkątnej twarzy i kocich
oczach. Anioł z rękami w kieszeni i z beztroskim uśmiechem wpatrywał się w swój
cel. Szarooka Japonka razem z dwiema dziewczynami powoli się do nich zbliżała,
cała trójka zaczęła się nagle śmiać. Chłopak wciąż wiercił wzrokiem rudowłosą.
- I co? Zaczynasz czy nie? - spytał spokojnie
ciemnowłosy, choć w środku krzyczał z niecierpliwości. Znany był jednak z tego,
że zawsze zachowywał spokój, zimną krew. Tak było też teraz, chociaż nie mógł
znieść tego, że musi polegać na znienawidzonym aniele, który według niego
popełnił kiedyś straszliwy błąd, za który będą musieli zapłacić.
- Chwila... Nie spieszy się nam... - odparł powoli,
leniwie i beztrosko, uśmiechając sie nonszalancko, czym tylko pogorszył swoją
opinię u starszego anioła. Jego oczy na ułamek sekundy zapłonęły wściekłością,
jego spokojny, delikatny uśmiech znikł, lecz szybko się opanował.
- Wiesz co? Na twoim miejscu bardziej bym się do tego przyłożył.
Drugi raz spartaczyć tą samą robotę? Nie chciałbym cię martwić, ale jak tak się
stanie to wielki Dikstija, pierwszy zabójca Czystych, spec od brudnej roboty
przestanie istnieć. Będzie zwykły, nędzny i zhańbiony Dikstija, Upadły. Chcesz
utracić Łaskę? - spytał ze spokojem zielonooki, krzyżując ręce na skrytym pod
czarną koszulą torsie i spoglądając w stronę rudowłosej. Znajdowała się dużo
bliżej, zaledwie kilkanaście metrów od nich. Tuliła właśnie wysoką czarnowłosą,
robiąc przy tym dużo hałasu.
Nie musiał patrzeć na towarzysza by wiedzieć, że go
zdenerwował. Wyczuł to. Wyczuł też jego strach. Dika wiedział bowiem, że pomimo
swojej pozycji jest w niebezpieczeństwie.
Zdenerwowany anioł z ponurą miną wyprostował się,
wyciągnął ręce z kieszeni, wygładził swój biały T-shirt i bez słowa posłał
strumień Energii w dziewczynę. Białe światło wniknęło w jej ciało, na sekundę
znikając, by po chwili rozświetlić całą jej postać na biało i ciemnofioletowo.
Nagle obydwoje poczuli niezwykłą siłę bijącą od tej drobnej postaci, która
właśnie osunęła się na ziemię. Anioły tylko z niepokojem spojrzały po sobie i
bez słowa jednocześnie zerwały się do lotu.
Żaden z nich nie musiał nic mówić, wystarczyło im to, że
wszystko widzieli, że obydwoje poczuli Energię tej dziewczyny. Tą anielską nieskazitelnie
białą Energię Czystych i tą zabarwioną mrocznym fioletem Energię Upadłych
tkwiącą w zwykłym człowieku. W ich umysłach zakorzeniła się jedna napawająca
strachem myśl, pozbawiająca ich wszelkich wątpliwości.
To żyje.
Jest potężniejsze niż ktokolwiek mógłby pomyśleć.
I muszą wyeliminować to
najszybciej jak się da.
~~*~~
- Yuki, stolik nr 5 czeka na obsłużenie! - zawołała Yunji
wchodząc na zaplecze. Pomimo późnej godziny w Angels Wings wciąż kręcili się klienci. Kto by pomyślał, że w
sobotni wieczór ktokolwiek zechce przyjść tu na kawę? Ku mojemu zdziwieniu
znalazło się dzisiaj sporo takich osób. Zwykle wieczorem ludzie zamawiali raczej
ciasta i lody, przychodzili na deser, by zrelaksować się po pracy, a tu proszę
- na osiem zajętych stolików siedem zamówień na kawę.
- Już idę! - odkrzyknęłam i ruszyłam na salę, wyciągając
notes i długopis i wymuszając uśmiech. Miałam wrażenie, że tylko ja jestem
dzisiaj zestresowana. Od poprzedniego tygodnia wciąż miałam wrażenie, że coś
jest nie tak.
Gdy zemdlałam Emi i Mika od razu zadzwoniły na pogotowie,
szybko trafiłam do szpitala. Na miejscu podłączyli mnie do kroplówki i uznali,
że to po prostu z głodu. Przetrzymali mnie tam do końca dnia, dali coś do
jedzenia i puścili do domu. Wtedy byłam zbyt zmęczona, by się zastanawiać nad
tym co się stało, ale już następnego dnia wiedziałam, że nie mogę ufać lekarzom.
To na pewno nie był głód. Z głodu
może boleć brzuch, ewentualnie głowa, a ja miałam uczucie, jakby całe moje
ciało płonęło od środka.
- Czy jest pan gotów złożyć zamówienie? - spytałam stając
przed stolikiem. Siedział przy nim chłopak z burzą jasnych włosów opadających
na trójkątną twarz. Spojrzenie kocich oczu powędrowało na moją twarz, jego usta
wykrzywiły się w uśmiechu, który z niewiadomych przyczyn wzbudził we mnie
niepokój. Ostatnio wszystko mnie drażni, denerwuje, czuję się obserwowana -
niczym ofiara, która wie, że drapieżnik zaraz zaatakuje.
- Tylko latte. - powiedział jakby lekko rozbawiony,
zapominając o formach grzecznościowych i bezczelnie szczerząc przy tym zęby. Miałam
ochotę na niego nakrzyczeć, ale zachowując profesjonalną postawę uśmiechnęłam
się sztucznie, zapisałam na karteczce zamówienie, minimalnie skłoniłam się i
ruszyłam szykować kawę. Miałam ochotę zrobić temu farbowanemu gówniarzowi w
soczewkach najgorszą latte, jaką kiedykolwiek pił, ale pamiętając o reputacji
mojego miejsca pracy zaparzyłam kawę z wielką dokładnością. Pamiętałam, by
wlewać kawę do mleka, nie mleko do kawy, by lać ją powoli po brzegu szklanki, żeby
utworzyły się trzy warstwy, by pianka pozostała biała.
Podałam chłopakowi jego zamówienie i jak najszybciej
wróciłam na zaplecze. Tam odetchnęłam z ulgą i spojrzałam na zegar ścienny.
Dochodziła 21:30, jeszcze pół godziny i kafejka będzie zamknięta, a my wrócimy
do domu. Z ponurą miną wpatrywałam się w urządzenie, mając nadzieję, że w ten
sposób czas przyspieszy. Niestety, nie podziałało.
- Yuki, a ty co tutaj robisz? - usłyszałam za plecami
głos szefowej. Odwróciłam się do niej i posłałam jej zmęczony uśmiech.
- Próbuję przyspieszyć zegar. - odpowiedziałam markotnie.
Pani Kim się zaśmiała i spojrzała na mnie z politowaniem.
- Oj, dziecko, dziecko.... Idź do domu, nie męcz się już.
Poradzimy sobie bez ciebie. - na jej słowa uniosłam szybko głowę i zaskoczona zamrugałam kilka razy.
- Naprawdę? - spytałam niezbyt inteligentnie.
- No oczywiście. Nie będziesz mi klientów straszyć swoją
miną! No już, a kysz! Do domu! - powiedziała niby poważnie, dając rękami znak,
że mnie wygania. Z wdzięcznością się jej pokłoniłam i zaczęłam szykować się do wyjścia.
Opuszczając kafejkę rozejrzałam się jeszcze raz po jej wnętrzu. Z pewnym
niepokojem uświadomiłam sobie, że przy stoliku nr 5, na którym stała
nienaruszona kawa, nikt nie siedzi, a chudy blondyn w soczewkach zniknął, chociaż
przyszedł do Angels Wings jakieś 20
minut temu.
Jednak zmęczenie wzięło górę nad wątpliwościami i już po
chwili szłam do domu w blasku ulicznych lamp. Ku mojemu zdziwieniu ulice były
niemal puste, będąc w połowie drogi minęłam tylko ze dwie osoby. To było
dziwne, w tej części miasta raczej był duży ruch. Coś w mojej głowie
podpowiadało mi, że coś jest nie tak, jednak zignorowałam to i szłam wciąż
przed siebie.
I nagle wszystko potoczyło się tak szybko, że
zdezorientowana nie byłam w stanie zrobić nic.
Coś poderwało mnie do góry i zanim zdążyłam krzyknąć rzuciło
z powrotem o chodnik. Poczułam potężne uderzenie na prawy bok i poleciałam
kilka metrów wprost w ciemną, ciasną. brudną i zaśnieżoną uliczkę z mojej lewej.
Z jękiem padłam twarzą na zimny bruk i zaczęłam kaszleć. Całe moje ciało pulsowało,
ból rozlewał się po nim falami. Gdy próbowałam się podnieść na łokciach i
zaczerpnąć trochę powietrza czyjaś silna ręka brutalnie przewróciła mnie na plecy.
I wtedy go ujrzałam.
Sparaliżowana strachem intensywnie wpatrywałam
się w coś, co mnie zaatakowało. Ludzką sylwetkę na tle księżyca. Chociaż
wyraźnie się nade mną pochylała, to mrok nocy pozwalał mi ujrzeć tylko czarne
kontury i kontrastujący z nią nienaturalnie biały uśmiech. Postać uniosła rękę,
w świetle Księżyca błysnął jakiś przedmiot. Czarne ramię wzięło zamach i nagle
w mojej piersi rozlał się rozrywający ból. Chciałam krzyczeć, ale z moich ust
wydobył się tylko cichy jęk. Srebrne ostrze sztyletu powoli wysunęło się z
mojego ciała, szlachetny metal zabarwił się szkarłatem.
Biały uśmiech mroku poszerzył się i wtedy zrozumiałam, co
się właśnie stało. Oddychając szybko zaczęłam panikować, uświadomiłam sobie, że
jestem ranna i w każdej chwili mogę umrzeć. Przyciskając rękę do rany kaszlnęłam
znowu, tym razem plując krwią. Czułam się potwornie słaba i przerażona,
wiedząc, że krew z przebitego płuca coraz szybciej ucieka z mojego ciała. Ohydne
macki strachu wycisnęły z moich oczu łzy, drażniące krople powoli wędrujące po
moich policzkach, leniwie spływające w stronę szyi. Szloch, który wyrwał się z
moich ust został zduszony ponownym atakiem kaszlu.
Postać przybliżyła się do mnie i
przystanęła na chwilę. Jej jaśniejący uśmiech niespodziewanie zniknął, usłyszałam
też pociągnięcie nosem. Wydawało mi nawet się, że jej ramiona się trzęsą.
Czyżby mój oprawca.... płakał...? Nie dowiedziałam się tego. Postać znów się
poruszyła. Stanęła nade mną i wyciągnęła do mnie rękę. Panika wzrosła, ale siły
opuszczały mnie coraz szybciej. Miałam wrażenie, że czas stanął w miejscu.
- Proszę... nie... - szepnęłam
ledwo słyszalnie, zaciskając oczy ze strachu. Gdy znowu je otworzyłam widziałam
już tylko zamazane, ciemne kształty.
Nagle cały mrok został zastąpiony
jaskrawym, drażniącym, bolesnym światłem. Wszystko stało się białe i rażące.
Ciemna postać zniknęła, zamiast niej pojawił się ogłuszający hałas. Coś
gwałtownie poderwało mnie do góry i cały świat zawirował mi przed oczami,
przyprawiając o ostatnią palącą falę.
Po chwili wszystko ucichło i
nastąpiła ciemność.
~~*~~
Z zadowolonym pomrukiem wyciągnęłam się, przejeżdżając
rękami po niezwykle ciepłej i przyjemnej w dotyku pościeli. Miękki materiał
poduszki grzał prawy policzek, było mi tak wygodnie, że nie miałam nawet ochoty
otworzyć oczu. Byłam jednak wyspana i nie mogłam zbyt długo tak leżeć, więc
powoli uchyliłam powieki.
- O.. Jaka ładna... - powiedziałam cichym, zaspanym głosem
głaszcząc granatową poszewkę poduszki. Przez chwilę się w nią wpatrywałam
ciekawskim wzrokiem, aż nagle coś sobie uświadomiłam. Ze strachem stwierdziłam,
że to nie jest moja pościel i że nie leżę w swoim łóżku. W mojej głowie
natychmiast ukazały się sceny ostatnich wydarzeń. Angels Wings, noc, ulica, ciemność, ból, krew.
Natychmiast poderwałam się do siadu i złapałam za pierś.
Pod drżącymi palcami wyczułam przemoknięty materiał, do moich nozdrzy dotarł
charakterystyczny metaliczny zapach, ale ku mojemu zdziwieniu w miejscu gdzie
zostałam pchnięta sztyletem nic nie zabolało. Zaskoczona rozpięłam kilka
guzików i zaglądnęłam pod koszulę, nad krawędzią biustonosza ujrzałam gładką,
nienaruszoną bladą skórę. Żadnych śladów, żadnej krwi, żadnych blizn. Momentalnie
wpadłam w panikę.
Co się stało? Gdzie
jestem? Czy ja w ogóle żyję?
Ze strachem rozejrzałam się po pomieszczeniu, które
okazało się zupełnie obce. Nie znałam tych szarych ścian, tych ciemnych paneli,
granatowych zasłon i niebieskiego dywanu. Nie znałam tego łóżka, na którym
leżałam, tego biurka, komody, i krzesła z ciemnego orzecha. Nie znałam też
jedynej ozdoby w tym pokoju - wielkiego, czarnego obrazu przedstawiającego
jedynie śnieżnobiałe anielskie skrzydła. Z jakiejś przyczyny ten malunek
wywołał u mnie spokój. Był prosty, mroczny, z pozoru nudny i banalny, ale
według mnie był piękny, w nim czaiło się światło i spokój, ale i melancholia.
Zaintrygowana nim niepewnie wstałam i podeszłam do płótna, pragnąc go dotknąć.
Wyciągnęłam rękę w stronę skrzydła, delikatnie dotykając dzieła przejechałam
opuszkami palców po sztywnym materiale. Po chwili zorientowałam sie, że na
mojej ręce wciąż są ślady krwi, więc spanikowana natychmiast ją zabrałam, ale
było już za późno. Na białych piórach pojawiła się głęboka czerwień.
- Hongbin cię zabije, jak to zobaczy. - usłyszałam za
plecami nieco rozbawione prychnięcie jakiegoś chłopca.
Z krzykiem odwróciłam się, lecz przede mną była tylko
pustka. Nerwowo rozejrzałam się po pokoju. Nie było w nim żywej duszy, gdy się
obudziłam z pewnością nikogo przy mnie nie było, nie słyszałam też żeby drzwi
do pokoju się w międzyczasie otwierały, więc jakim cudem w pokoju rozległ się
cichy męski śmiech? Nagle tuż przede mną przestrzeń zaczęła się rozmywać i nie
wiadomo skąd i kiedy zmaterializował się tam odziany w czerń brązowowłosy
młodzieniec z sporym nosem i złośliwym uśmiechem. Znowu krzyknęłam, tym razem
odskakując do tyłu i wpadając przy okazji na płótno, które niebezpiecznie się
zachwiało.
- Yah, uważaj! Hongbin kocha ten obraz! - chłopak od razu
odrzucił swoją buntowniczą pozę i ze niepokojem pobiegł ratować dzieło, przez
co znalazł się kilkadziesiąt centymetrów ode mnie. Skuliłam się i coraz
bardziej napierałam na ścianę, chcąc jak najszybciej zwiększyć dzielący nas
dystans. Gdy skośnooki to spostrzegł, natychmiast się zmieszał i odsunął na
stosowną odległość.
- Ech, nie bój się... Nic ci nie zrobię, Hongbin też nie,
to z tym zabijaniem to był żart, wiesz? Ej, ty płaczesz?! - zrobił wielkie oczy
i jeszcze bardziej się zmieszał, gdy zaczęłam histerycznie płakać. - N-nie,
czekaj, przestań. Ale... Ja nie chciałem... Cz-czekaj...! Już, przestań, jest
dobrze, tak? Ej, no... już, cicho... Ja... Cholera... Nie płacz, proszę...
Ech... HONGBIN! - krzyknął, gdy przy próbie uspokojenia mnie złapał mnie
delikatnie za ramiona i przez to wpadłam w jeszcze większą histerię. To było po
prostu dla mnie za wiele.
- O co chodzi? - do pokoju wszedł wysoki mężczyzna z
czwórką towarzyszy za jego plecami. Najodpowiedniejsze słowo jakim można było go
w tej chwili określić to "przystojny".
Był po prostu diabelsko przystojny, bardziej niż jakikolwiek inny mężczyzna jakiego widziałam.
- No właśnie nie wiem! - jęknął niewidzialny chłopak,
wciąż trzymając mnie za drżące ramiona. Gdy facet nazwany Hongbinem nas ujrzał,
na jego obojętnej twarzy wymalowała się wściekłość. Błyskawicznie znalazł się
przy nas i odepchnął go ode mnie.
- Puść ją, idioto! Nie widzisz, że jest przerażona? -
krzyknął sfrustrowany.
- Co się dzieje~? Co się dzieje~? - zza pleców
ciemnowłosego wychyliła się głowa chłopaka z wielkim, ale na swój sposób
uroczym nosem i uszami dziwnego kształtu.
- Hyuk, coś ty zrobił?! - krzyknęło kilku z nich.
- No właśnie nic!
Tylko się przed nią pojawiłem...
- Idiota! - prychnął
przystojny mężczyzna.
- No ale...
- Hyukkie, mówiłem ci już, uprzedzaj jakoś,
zanim się nagle zmaterializujesz przed kimś nieznajomym! - skarcił go głosem rozgniewanej matki piękny czerwonowłosy
chłopak o ciemnej karnacji i długiej szyli. - Przecież ona nie ma o nas bladego
pojęcia! Nie była na to przygotowana.
- Kretyn. - odezwał
się cicho stojący na uboczu chłopak.
- Ej, no ale
przynajmniej się obudziła, co nie? - bronił się dalej Hyuk, chociaż wszyscy
wiedzieli, że jego szanse są znikome.
- Czy migdały mogą być
niebieskie...? - mruknął pod nosem jeden z nich.
- Ravi.... - czerwonowłosy
spojrzał na niego z politowaniem.
- Co
za...
Ich kłótnię przerwało
głośne trzaśnięcie drzwiami wejściowymi. Cała szóstka rozejrzała się zdezorientowana
po pokoju. Patrzyli wszędzie, w całym domu, ale nie znaleźli szarookiej
Japonki. Jedyne co po niej zostało to zakrwawiony płaszcz, szalik i
wspomnienia.
- Cholera, uciekła...
- mruknął ponuro Hongbin, gdy wszyscy zebrali się w salonie. Po jego słowach
nastała dziwna cisza, której tej nocy juz żaden z nich nie przerwał.
A ja? Biegłam. Biegłam
zapłakana i smagana zimnym wiatrem przez nocne ulice Seulu i choć nie miałam
pojęcia gdzie jestem, moje nogi same wiedziały jak dotrzeć do celu. Nie myślałam
o właściwych kierunkach, o nazwach ulic, ja czułam w którą stronę mam iść. Tym
razem nie zignorowałam instynktu, który doradzał mi z niezwykłą dokładnością.
Nie pamiętam ile mi to zajęło, ale jeszcze tej nocy zalewałam się płaczem
opatulona w moją kochaną szarą kołdrę w białe kropki.
Właśnie wtedy moja
szara rzeczywistość zmieniła się niezwykłą i piękną historię zabarwioną śnieżną
bielą, ciemnym fioletem i głębokim szkarłatem.
~~*~~